Córka nasza Wanda przyszła na świat, gdy ojciec jej siedział w więzieniu niemieckim, w lutym 1918 r. Naturalnie, jak każda matka w owych czasach, kłopotałam się jeszcze przed porodem o warunki życia dla oczekiwanego dziecka. O tym, żebym mogła zaprzestać pracy trudno było marzyć; odżywianie było nędzne: zupa, kasza i strasznie nędzny chleb, który nawet trudno było przełknąć. Jadałam w stołówkach, gdyż brak opału wykluczał gotowanie w domu. Masła, czy jakiegokolwiek innego tłuszczu nie było na lekarstwo. Mąki w sklepach nie było również. Pod jednym tylko względem znalazłam się w szczęśliwszym położeniu od większości mieszkańców Warszawy. Dyrektor fabryki, członek PPS-Fr.Rew., nasz przyjaciel Feliks Turowicz, zgodził się na moją propozycję, aby na gruntach fabrycznych urządzić ogródki. Dzięki temu miałam jarzyn pod dostatkiem.
Warszawa, 7 lutego
Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Warszawa 1989.
Przede wszystkim zawiadamiam Ciebie, że od tygodnia nie jestem sam.
Dano mi jako towarzysza doli Sosnkowskiego, z którym teraz skracam czas, o ile nas stać na to. Zdążyliśmy przez ten czas zagrać kilkanaście partyj szachowych. Oprócz tego dozwolono mi razem z nim wychodzić na spacer poza mury cytadeli. Przyjemniej jednak byłoby mi posiadać do tych spacerów cywilne odzienie — specjalnie kurtkę, kamizelkę i palto letnie i jesienne. Może postarasz się o to, by je wysłać.
Życie urządzamy w ten sposób, że obiady i kolacje mamy z miasta — śniadanie zaś i herbaty we własnym zarządzie. Niech to Ci będzie wskazówką dla posyłek. Przede wszystkim, jak już pisałem, nie należy dopuszczać do bankructwa pod względem cukru i herbaty. Otrzymałem również nareszcie i fotografię Wandzi. Na podstawie Twoich słów oczekiwałem większego podobieństwa; znalazłem je tylko w budowie czoła, co także nie uważam za zupełnie szczęśliwe, gdyż takie wysokie czoło nie zawsze ładne jest u dziewczynki. Ciekaw jestem niezmiernie następnej fotografii, którą mi obiecujesz wysłać. Gdy panna będzie dojrzalszą osobą prawdopodobnie i rysy będzie miała bardziej sformowane niż na tej, którą posiadam, gdzie poza czołem rzucają się w oczy wystraszone i rozwarte oczęta.
Magdeburg, 3 września
Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Warszawa 1989.
Była niedziela 10 listopada. Padał deszcz, było zimno i pochmurno. Siedziałam z Wandzią przy oknie pełna niepokoju, spragniona wiadomości; z niecierpliwością oczekiwałam przyjścia znajomych. W niedzielę odwiedzała mnie zwykle moja przyjaciółka Hala Sujkowska z mężem i zostawali u mnie przez cały dzień. Była dopiero godzina dziesiąta; czas wlókł się powoli.
Wtem ujrzałam na ulicy pod parasolem moją dobrą znajomą p. Janinę Prystorową, idącą do mnie. Z radością wybiegłam na jej spotkanie. Zakomunikowała mi, że mąż wrócił i prosił ją o zawiadomienie mnie, że po południu będzie u mnie. Opowiadała, że spotkał go na dworcu ks. Zdzisław Lubomirski, członek Rady Regencyjnej i Adam Koc, komendant POW. Wiadomość o jego przyjeździe rozeszła się błyskawicznie po mieście. Tłumy wyległy na ulice, aby go witać. Obydwóch panów-więźniów zabrał do siebie na śniadanie ks. Z. Lubomirski.
Byli znajomi i podkomendni zaczęli się tłoczyć w mieszkaniu na Moniuszki, które mu doraźnie znaleziono, chcąc go przywitać i oddać się do jego dyspozycji.
Nareszcie po południu udało mu się wyrwać z Warszawy i przyjechać do nas, na Pragę. Wiadomość, że przyjedzie do mnie rozeszła się lotem ptaka. Wobec tego, że była to niedziela, robotnicy wylegli z domów i pełni radości czekali na ulicach, którymi musiał przejeżdżać. Przed domem, w którym mieszkałam, zebrał się tłum. Kiedy nadjechał, entuzjazm był niesamowity. Ja na spotkanie z pokoju swego nie wyszłam, tylko czekałam w mieszkaniu. Nie lubiłam nigdy okazywać swoich uczuć wobec innych.
Warszawa, 10 listopada
Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Warszawa 1989.
Państwo Polskie powstało, lecz było tak słabe, jak nowo narodzone dziecko, którego życie zdawało się wisieć na włosku. [...]
We Francji zacichły już echa ostatniego pocisku. Żołnierze wszystkich armii powracali do domów, dyplomaci przygotowywali swoje mowy na konferencję pokojową, a rozradowane tłumy w różnych częściach świata święciły koniec wojny. Ta łagodna fala odprężenia pokojowego zatrzymywała się u granic odrodzonej Polski. Polska była już wolna, bo ręce, które ją uciskały, opadły bezsilnie. Ale pozostawiły ją krwawiącą i wycieńczoną. Jej urodzajne pola były spustoszone, jej miasta zrujnowane, a obywatele wyczerpani okupacjami i wojną, która nie była ich wojną. Granice państwa nie były jeszcze ustalone ani zabezpieczone od nowych inwazji, a nieprzyjaciele otaczali ją zewsząd. Poza drobnymi zaczątkami nie miała jeszcze zorganizowanego wojska. Tysiące niemieckich żołnierzy pozostawało na jej ziemiach, a wielkie armie niemieckie w Rosji groziły przewaleniem się przez Polskę niszczącą falą. Za ustępującymi na zachód Niemcami szli trop w trop bolszewicy. Zbliżali się do ziem polskich, nie kryjąc się z tym, że chcąc zawojować świat, po złączeniu się z rewolucją komunistyczną w Niemczech.
Warszawa, 11 listopada
Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Warszawa 1989.
Mąż przeprowadził się do Belwederu 29 listopada 1918 r., w rocznicę powstania listopadowego. Mieszkanie w tym smutnym pałacu wyremontował inż. Skórewicz, który był administratorem gmachu. Pałac nie był strzeżony. Mąż zawsze śmiał się z obaw o jego bezpieczeństwo. Ale kiedy doszły wiadomości, że koła prawicowe przygotowują zamach, wzmocniono ochronę i nie pozwolono wpuszczać na podwórze belwederskie większej ilości osób.
Warszawa, 29 listopada
Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Warszawa 1989.